Owszem, jadłam za granicą te owoce, jako pieczone, ale sama nie piekę. Do niedawna spadały z drzewa prawidłowe kolczaste kulki, jednak wielkość owocu mogłabym porównać do paznokcia u dużego palca. Dopiero teraz, w pierwszej dekadzie października widzę, ze są sporo większe- niektóre nawet wielkości 'normalnych' kasztanów.
Kasztan jadalny, to taki ogrodowy brudas w najgorszym stylu. Pomijając te kolczaste owoce, to z powodu liści też można się wściec- podobnie, jak dęby, kasztanowce nie zrzucają liści porządnie, jesienią, a na dłuuuugie raty. Czasem nawet wiszą do wiosny. Tak więc, nie wystarczy dwa, czy trzy razy pograbić okolicę, trzeba liczyć się z tym, że praktycznie aż do wiosny liściory będą zasypywać okolicę. Do tego, nie są one tak... 'przyjazne', jak np liście brzozy, igliczni, czy leszczyny. Nie rozkładają się szybko i nie tworzą fajnej ściółki, a duża część działki jest nimi usłana.