Wróciłam na wieś w sobotę, po trzech tygodniach i

. W warzywniku, pomijając, że gwiazdnica z rządków wypełzła na całość, więc przepraszam ale zdjęć ze ściółką nie będzie, bo pielenie polegało w zasadzie na rolowaniu ściółki razem z tym cholerstwem, to pomidorowa

. Ten jeden oprysk na zarazę ziemniaczaną, który mama mi w międzyczasie zrobiła był niewystarczający. Reszta, poza wyściółkowaną różanką i nową rabatą tonie w wysokich chwastach i w ogóle nie wiem, w co ręce włożyć. Z rzeczy pocieszających: na dereniu jak zwykle klęska urodzaju i zaczął się już sypać, więc w piątek będę pewnie siedzieć i odskrobywać go od pestek:
Na antonówkach też:
Może też uda się wreszcie w tym roku spróbować brzoskwiń, po ponad pięciu latach od posadzenia. Były kupione z etykietą "Fruit me IcePeach" ale mam wątpliwości, czy to rzeczywiście ta odmiana, bo internet twierdzi, że powinny być dojrzałe pod koniec lipca, a tym moim to jeszcze tak ze trzech tygodni brakuje do jakiejś dojrzałości zbiorczej.
Everbloom Coco postanowiła w tym roku pokazać wreszcie kilka kwiatów (drugi krzak nadal strajkuje):
Silver Dollar też się w tym roku wreszcie pozbierała, poprzednich też z pięć wegetowała nie wiem czemu i albo w ogóle nie kwitła albo tak rachitycznie, że żal było patrzeć:
October Bridge, którego w tym roku nie przycięłam, za co odwdzięczył mi się kwitnieniem już i wysoko, mocno nad moją głową:
Na te zawilce zawsze można liczyć (odmiana nieznana, z wyprzedaży nadwyżek krakowskiego ogrodu botanicznego):